Doom Patrol – Recenzja pierwszego sezonu serialu

Seriale superbohaterskie nie cieszą się moim szacunkiem. Te z DC emitowane przez CW dotąd traciły moje zainteresowanie już po drugim sezonie, sporadycznie przykuwając uwagę ważniejszymi wydarzeniami. Konkurencyjne z Marvela przyćmiewane były przez filmy, a i same w sobie były dość nierówne. Wiarę w seriale o herosach przywrócił mi tytuł „Titans” produkcji platformy DC. W jednym z jego odcinków pojawili się członkowie niezwykle oryginalnej grupy Doom Patrol i szybko wyszło na jaw, że otrzymają oni własną serię. Produkcja ze stosunkowo słabo znanymi superbohaterami, którym właściwie bliżej do bandy pokiereszowanych życiowo cudaków wydawała się odważnym krokiem. Jak się okazało, wartym ryzyka.

„Doom Patrol” początkowo skupia się na postaci Robotmana. Poznajemy dokładnie jego losy, w tym te sprzed transferu mózgu do ciała topornie wyglądającego robota. Kolejno twórcy raczą nas biografiami kolejnych podopiecznych profesora Nilesa Couldera. Wszystko nieco przypomina genezy herosów, lecz w pewnym punkcie zaczyna robić się dziwnie. Jasno pokazane jest, że zdolności bohaterów nie są dla nich błogosławieństwem, a utrapieniem. Szczęśliwie na drodze tych nieszczęśników pojawił się Niles Coulder. Ekscentryczny, lecz wzbudzający zaufanie naukowiec-awanturnik, który jednak szybko znika porwany przez potężnego złoczyńcę zwącego się Mr. Nobody. W takiej sytuacji jego gromadka nie pozostaje bezczynna i rusza mu na pomoc. A próby odnalezienia profesora nie będą łatwe.

Sporo czasu zajmują wewnętrzne rozterki bohaterów. Negative Man z trudnościami w akceptacji siebie i swego podwójnie podwójnego „ja”. Robotman i tęsknota za córką, która nie wie, że tatuś jest robotem. Rita Farr, starająca się trzymać fason nieco przygasła gwiazda Hollywood, która nie potrafi rozstać się ze swoją minioną chwałą. Crazy Jane i jej mnogość osobowości i związanych z nimi mocy. I na sam koniec- Cyborg. Postać pozornie bliższa herosom z Ligi Sprawiedliwości niż cudacznej ferajnie Nilesa Couldera. Jako taki Victor Stone miejscami zdaje się wyrastać na lidera zespołu, ale szybko okazuje się, że sam ma wiele problemów do rozwiązania. Można narzekać na drobiazgowe analizy stanu psychicznego protagonistów. Ale to właśnie one wyróżniają ten serial. Bohaterowie największe bitwy staczają ze sobą, a Mr. Nobody i inne kłopoty, w jakie wpadają zdają się być tylko narzędziami, które z życiowych przegrywów mają uczynić prawdziwych herosów. Autorzy zaprezentowali osobiste przeżycia członków Doom Patrolu w sposób umiejętny. Przy tak dużej ilości psychologizowania nie odczułem znużenia, a wręcz zacząłem rozumieć pobudki, jakimi kierowały się poszczególne postaci. Bliżej człowieczeństwa jest nieokrzesany Robotman czy nawet niestabilna Jane niż wyidealizowany Superman.

Brendana Frasera ostatni raz widziałem przy okazji którejś części „Mumii”. Trochę czasu upłynęło od jej produkcji i widać to po artyście. Z artysty lubianego przez płeć piękną stał się nieco podtatusiałym panem, co doskonale pasuje do kreacji rajdowca z galopującymi oznakami kryzysu wieku średniego. Na szczęście dla jego wielbicielek przez większą część czasu Cliff Steele to po prostu Robotman, który mówi głosem Frasera i soczyste przekleństwa, którymi co chwila nas raczy nadają mu niebywałego człowieczeństwa, mimo stalowej powłoki. Największy popis aktorski dała tu Diane Guerrero. Ukazanie wielu osobowości Crazy Jane było prawdziwym wyzwaniem. W jednej chwili z twardej Hammerhead stawała się wyważoną doktor Harrison, by po chwili powrócić jako zdziecinniała Baby Doll. Z kolei April Bowlby zachwycała nienaganną manierą i śpiewnym akcentem gwiazdy Hollywood z czasów jego złotej ery. Jaivan Wade daje nam dowód na to, że Cyborg nie musi być obładowaną efektami postacią. I nie zapominajmy o Timothy’m Daltonie. Niegdysiejszy James Bond wzbudzał zaufanie ciepłym głosem i twarzą pomocnego nauczyciela. Do czasu…

„Doom Patrol” zachowuje ducha komiksu na tyle, na ile pozwala to konwencja serialu. Dziwność jest tu odrobinę inna niż na kartach komiksu runu Morrisona i pozostałych autorów, lecz widoczna jest więź z materiałem źródłowym. Przed premierą trzytomowego runu wspomnianego szkockiego scenarzysty na naszym rynku jest wręcz wskazanym zapoznanie się z przygodami podopiecznych Nilesa Couldera. W serialu pojawiają się postaci właśnie z tego okresu jak Denny the Street czy Flex Mentallo. I choć niektóre są nieco zmodyfikowane ( jak wzbudzający lekki niesmak Beard Hunter ), to nie obawiajcie się o profanację komiksu i nadmierne skierowanie na gusta masowego widza. „Doom Patrol” jest bez wątpienia jedną z najciekawszych ekranizacji DC i życzyłbym sobie, aby DCEU poszło właśnie tą ścieżką. Z racji pechowego startu „Swamp Thinga” można mieć wątpliwość co do drugiego sezonu, ale bądźmy dobrej myśli. Doom Patrol to nieprzebrane źródło inspiracji na wiele sezonów.

Produkcja dostępna jest w polskiej ofercie HBO GO.