Liga Sprawiedliwości kontra Młodzi Tytani – Recenzja

Bez ogródek przyznaję, że bardzo długo przymierzałem się do seansu „Liga Sprawiedliwości kontra Młodzi Tytani”. Zrażał mnie tytuł produkcji, który nasuwa mi prosty wniosek – konfrontację dwóch drużyn, które racjonalnie myśląc nie powinny mieć do siebie „ale”. Po „Batman v Superman” nie miałem dobrych wspomnieć na tej płaszczyźnie. Czas kwarantanny zachęcił, aby przełamać lody i sięgnąć po kolejną animację od DC.

Tytuł należy traktować wyłącznie jako chwyt marketingowy, który z rzeczywistością ma mało wspólnego. Dochodzi do zatarcia między obydwie drużynami, co w praktyce wygląda jeszcze gorzej niż przy „Batman v Superman”. Historia kołem się toczy, aż nagle pojawia się JL z wątami i chwilę później dochodzi do bez emocyjnego pojedynku trwającego całe 2 minuty? Obecność Ligi w produkcji jest bardzo symboliczna. Bez nich film toczyłby się równie dobrze, a może lepiej, ponieważ nie zabieraliby tych kilku minut kolejnemu pokoleniu bohaterów.

Symboliczna obecność Ligi jest jednak uzasadniona. Nowe pokolenie bohaterów nie miało wcześniej wiele czasu, aby błyszczeć na ekranie. Nie wszyscy widzowie mogą być zachęceni do sięgnięcia po film z nieznanymi postaciami. I tu z kołem ratunkowym przyszli weterani. Chwyt marketingowy udał się, a widzowie jak najbardziej mogą czuć się oszukani.

Tyle jeśli chodzi o narzekania. Sama produkcja prezentuje się całkiem dobrze. Dostajemy prostą historię, w której Robin (Damian, syn Batmana) dołącza do Młodych Tytanów. Decyzję podejmuje Batman, który chce, by jego syn przeszedł przemianę pod wpływem rówieśników. Zza horyzontu wyłania się Trigon, ojciec Raven, który tradycyjnie chce uwolnić się z więzienia i podbić świat. Historia nie jest wielce ambitna, niestety przewidywalna do granic bólu. Niemniej jest ona spójna i ciekawie prowadzona, a toczone walki dosyć widowiskowe.

Fabuła koncentruje się na dwóch postaciach: Damianie oraz Raven. Pierwszemu poświęcony jest wątek wewnętrznej przemiany: z buca na całkiem sympatycznego i koleżeńskiego kolesia. Przemiana została ujęta bardzo wiarygodne i z przyjemnością ogląda się przygody Damiana. Ciut gorzej prezentuje się wątek Raven. O ile część historii z Trigonem jest satysfakcjonująca, o tyle sama bohaterka prezentowana mało ciekawie. Raven powinna charakteryzować się dosyć ostrym charakterem spowijanym mrokiem. Tymczasem Rachel była bez wyrazu, a mrok musieliśmy sami sobie dopisać.

Młodzi Tytani stanowią tło dla głównych bohaterów. Ich obecność nie zwala z nóg, ale całkiem sympatycznie spogląda się na relacje między bohaterami. Brakowało mi klimatu nastoletniego w produkcjach DC, przy którym można rozłożyć nogi i rozluźnić się. Starfire jest przekonująca jako mentorka, Beast Boy wiarygodny jako typowy śmieszek. Kilkukrotnie wywołał na mojej buźce niewymuszony śmiech. Zbędny jest Blue Beetle, którego obecności nie do końca rozumiem.

Przekonuje mnie jakość animacji, która jest dynamiczna, widowiskowa z ujęciem żywych kolorów. Wyzwaniu sprostało również Galapagos, które zapewniło najwyższą jakość obrazu oraz wiele wersji językowych np. polski lektor, polskie czy angielskie napisy itp. Niestety nie zajrzałem do materiałów dodatkowych.

Liga Sprawiedliwości kontra Młodzi Tytani” nie jest wielce ambitną produkcją. Jest to typowa przyjemna produkcja, przy której można się zrealaksować, bliżej poznać Mlodych Tytanów, zagłębić się w genezę Raven oraz przekonać się do Damiana (od lat nie cierpię go, po tej produkcji zacząłem lekko go lubić). Nie nabierzcie się tylko na chwyt marketingowy, którym jest tytuł. W filmie nie ma konfliktu pomiędzy dwoma drużynami. Dosłownie przez moment coś tam się wydarzy ale całość akcji nie trwa więcej niż 5 minut. Animację oceniam na czystą 7-demkę w skali 1-10.

Dziękujemy sklepowi Gandalf za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Komiks i inne pozycje superbohaterskie znajdziecie w tej kategorii sklepu internetowego.