Suicide Squad. Kill the Justice League – Recenzja
Ukończyłem „Suicide Squad: Kill the Justice League”. Zajęło mi to około 20h (wliczając kilka misji pobocznych i wyzwania Riddlera). Podsumowując, to całkiem przyzwoita, średnia gra. Nie aspiruje do tytułu „gry roku”, ale zdecydowanie nie zasługuje też na miano „najgorszej gry roku”. Choć różni się od serii „Batman Arkham”, nie oznacza to, że jest gorsza. Po prostu oferuje inne doświadczenie.
„Suicide Squad: Kill the Justice League” wpisuje się w uniwersum Arkhamverse. W tej grze mamy możliwość sterowania jedną z czterech postaci: Deadshot, Harley Quinn, King Shark lub Captain Boomerang, przy czym możemy swobodnie przełączać się między nimi poza misji. Głównym zadaniem gracza jest neutralizacja Ligi Sprawiedliwości oraz pokonanie Brainiac, który zawładnął umysłami superbohaterów podczas inwazji Metropolis.
W „Suicide Squad. Kill the Justice League” mamy do czynienia z charyzmatycznymi bohaterami, których błyskotliwe teksty i świetna chemia pomiędzy nimi (szczególnie King Shark, który naprawdę dał czadu!) sprawiają, że gra staje się wyjątkowo wciągająca i chce obcować się ze złoczyńcami. Fabuła gry jest intrygująca z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji, chociaż finał mógłby być lepiej dopracowany pod kątem przeciwnika tracącego na unikalności (finałowa walka pokrywa się z jednym wcześniejszy bossem). Humor pełen czarnej komedii przeplata się z odpowiednią dozą brutalności, co świetnie oddaje naturę postaci np. „słynne” sikanie Boomeranga na czyjeś zwłoki (brak szacunku? dokładnie tak zachowałby się Boomerang). Obecność licznych postaci ze świata DC, z których każda wnosi coś wyjątkowego do historii (jak choćby Pingwin produkujący broń), dodaje grze głębi.
Grafika jest przyzwoita z dobrze animowanymi przerywnikami filmowymi i starannie zaprojektowanymi postaciami – Flash naprawdę robi wrażenie (również badassowym zachowaniem – wywoływał ciarki!). Gameplay jest płynny i satysfakcjonujący, od poruszania się po intensywne walki z hordami wrogów, choć nie wszystkie postacie przypadły mi do gustu np. Harley Quinn (nie mogłem wczuć się w „moc” postaci, a przemieszczanie się było toporne o źle rozłożone krawędzi budynków). Feeling strzelania i walki białą bronią jest dopracowany, a możliwość przełączania się między różnymi rodzajami broni i efektownymi finisherami to czysta przyjemność (soczyste wykończenia pojedynczych przeciwników z brutalnymi akcentami).
Grę wzbogaca również system RPG, który pozwala na modyfikowanie broni, rozwijanie drzewek umiejętności i personalizację wyglądu postaci (sporo funkcji do zabawy). Mikropłatności są dyskretne i ograniczają się głównie do skórek, bez natrętnych powiadomień ze sklepu (aczkolwiek ceny są zniechęcające). Walki z bossami są przemyślane i skomplikowane, czasem naprawdę trudne (może to kwestia moich umiejętności na padzie?), a każda z nich jest dobrze wprowadzona w kontekście fabuły, co pozwala uniknąć absurdalnych sytuacji np. do każdej walki należy odpowiednio się przygotować, żeby walka była wiarygodnie wyrównana.
Historia zdaje się nie do końca wpasowywać w Arkhamverse – od specyficznego wyjaśnienia poszczególnych kwestii (np. zmiana koloru skóry Deadshota) po wymuszone odniesienia do poprzednich odsłon (np. zbędny epizod w muzeum „Arkham”). Grze sprzyjałaby niezależność. Historia nie jest kompletna, wiele istotnych szczegółów fabuły pozostaje niejasnych np. przyczyny inwazji Brainiaca czy jego wpływ na zachowanie Ligi Sprawiedliwości (czy świadomie zachowują się w taki sposób?). Rozgrywka szybko staje się monotonna 0 pierwsza godzina gry prezentuje cały wachlarz aktywności, które później są powtarzane w różnych konfiguracjach. Misje poboczne również nie wnoszą wiele urozmaicenia z powodu ich powtarzalności. Z jednej strony monotonność daje satysfakcję wynikającą z gameplayu, z drugiej nuży po dłuższej chwili grania.
Gra momentami była wyzwaniem, ale nie z powodu trudności przeciwników, a raczej zalewającej ekran ilością wrogów, co utrudniało ogarnięcie sytuacji. Fale wrogów powodowały, że nie wiedziałem, co czasem dzieje się na ekranie. Znajdźki Riddlera również rozczarowują brakiem kreatywności – są raczej zapychaczem niż prawdziwym wyzwaniem (zero szukania i łamigłówek, wszystko zostało podane na tacy). Drzewka umiejętności i bronie nie miały znaczącego wpływu na mój styl gry, a wystarczające okazały się moce zdobyte po pojawieniu się Ivy.
Kilka błędów technicznych, jak zacięcie gry po napisach końcowych, wymuszające ponowne przechodzenie finałowego etapu, dodatkowo utrudniało rozgrywkę. Kolejnym ograniczeniem jest wymagane połączenie z internetem, które może być problematyczne przy niestabilnym połączeniu czy awariach serwerów, co kilkukrotnie uniemożliwiło mi zalogowanie się do gry.
Nie planuję dalszej gry po zakończeniu głównego wątku fabularnego. Mimo pewnego przywiązania do tej gry, nie odczuwam potrzeby kontynuowania. Ukończyłem ją z poczuciem zadowolenia i ulgi, odchodząc od monotonnych zadań. Jednak zamierzam zrobić wyjątek dla nowych sezonów – chcę wypróbować nowe postacie (Joker w marcu!) i zobaczyć, czy eksploracja multiwersum przyniesie jakieś świeże aktywności, choć mam co do tego wątpliwości.
Dziękuję CENEGA za przekazanie cyfrowego kodu recenzenckiego na grę. Dystrybutor nie miał wpływu na moje wrażenia.


