Liga Sprawiedliwości. Początek

DC lubi co jakiś czas odświeżyć sobie temat. Podobnie było w 2011 roku po wydarzeniu „Flashpoint”. Nowa rzeczywistość miała otworzyć horyzonty, które ułatwią świeżym czytelnikom wejście bez wertowania tysięcy komiksów. Zamysł fajny. Punktem startowym był nowy tytuł o Lidze Sprawiedliwości. Czy pierwszy projekt wypalił? Zdecydowanie tak.

Polski czytelnik nie musiał czekać długo na polski przekład pierwszego tomu. W 2015 roku otrzymaliśmy „Liga Sprawiedliwości. Początek”, gdzie tytułowa ekipa zawiązała się i stanęła do widowiskowej walki ramię w ramię przeciwko siłom Apokolips pod banderą Darkseida. Dosyć często spotykany motyw w superbohaterskich tematach, który sprawdza się ilekroć potrzeba przekonującego zagrożenia, która zawęzi bohaterów.

Geoff Johns stworzył dosyć krótką historię, ponieważ całość liczy sobie 6 zeszytów. Tyle wystarczyło aby pierwszymi rozdziałami podbudowac zagrożenie, które na pełnej zaczęła działać w okolicach 4 albumu. Podbudowę udało się osiągnąć pokazując pojedynczych najeźdźców w wybranych częściach świata DC. Dopiero z rozwojem historii inwazja zawęziła się w konkretnym punkcie, z którego nasi bohaterowie poznali się. Tak, „poznali się” – wcześniej superbohaterowie nie znali się poza pojedynczymi sztukami. Pierwsze spotkanie wypadło niezręcznie i dopiero z czasem narodziły się relacje aspirujące do „drużyny” w tego słowa znaczeniu. Przekonało mnie takie przedstawienie tematu niż jakby mieli od pierwszych chwil obdarzać się zaufaniem i w sekundę rozprawić się z wrogiem.

Bohaterowie „debiutują” w nowych wersjach, które nie są dalekie pierwowzorom – Batman nadal jest ponurym sztywniakiem przygotowanym na każdą ewentualność, Cyborg jest zagubionym gościem szukającym znaczenia słowa „ludzkie” (fajnie, że połączono jego genezę z inwazją, nadało to atrakcyjności i sensu postaci), Flash jest ogarniętym wesołkiem gubiącym czas, a Hal Jordan mierzy ponad swoje miary w czym wypada dupkowato z plusem na humor. Największym zaskoczeniem był dla mnie Aquaman, który motywem z rekinami przebija żartobliwe bariery na jego temat pokazując kto jest prawdziwym kozakiem. Na minus wypadła niestety Wonder Woman prezentująca dość nastolatkowe, porywcze zachowanie skupione wyłącznie na „mordować, tak, więcej mordować!!!!”.

No… właściwie dużo czasu nie potrzebowali, żeby pokazać Darkseidowi gdzie raki zimują. Władca Apokolips zaczyna działać w 5 zeszycie. Wtedy otacza sobą ogromny próg wyzwania, przy którym wykłada się siódemka bohaterów. Czar pryska w finałowym etapie walk, ponieważ po zadaniu Darkseidowi ran jego poziom spada blisko do zera. Wtedy nie potrzeba nawet pełnego składu bohaterów, żeby wykopać go do portalu. Przeciwnie było w animacji „Liga Sprawiedliwości. Wojna” adaptującego komiks – Darkseid był nadal ogromny wyzwaniem, mimo że z oczu źle mu patrzyło.

Nadal nie przekonuje mnie motyw wprowadzenia Supermana. Każdy bohater ma swoje 5 minut początkowe, dużo dowiadujemy się na ich temat otaczając się przyjazną aurą. W przypadku Aquamana była to wręcz aura szokująca i zachęcająca do dalszej eksploracji na zasadzie „ależ to jest ……, chcę go więcej!”. W przypadku Supermana nawiązała się walka zainicjonowana przez niego, co było poza charakterem postaci. Superman w tak porywczy sposób działa wyłącznie, kiedy ma przed sobą ogromne zagrożenie (lub jego bliscy są w takim). Niestety… nie było tak w tym przypadku.

Ilustracje stworzył utalentowany Jim Lee. Po raz kolejny dał popis swoich możliwości, ponieważ jego prace są oszałamiające. Dopracowane w każdy calu, niezwykle efektowne w dynamicznym momentach, których jest pełno, dochodzi jeszcze żywa kolorystyka – brak uwag.

„Liga Sprawiedliwości. Początek” nie jest idealnym komiksem. Jednak jest na tyle dobrym, że rozbudził moją zajawkę przy pierwszy czytaniu czego efektem było dalsze czytanie śledzenie przygód Aquamana. Komiks w poprawny sposób wprowadza nowe interpretacje bohaterów nie odbiegające daleko od klasycznych, popularnych ujęć. Uważam, że jest to atrakcyjny punkt wyjściowy nowych serii, który będzie dobrym wejściem dla nowych czytelników. Szkoda tylko, że Darkseid szybko stracił swój urok…