Wonder Woman (2017) – Recenzja

W rywalizacji komiksowej Marvel i DC idą łeb w łeb. Można dywagować, które wydawnictwo jest lepsze, ale będzie to spór jałowy i bez sensu. Oba światy są zbyt podobne, a zarazem zbyt odmienne, aby je można je było uczciwie ze sobą zestawić. Inaczej jest w przypadku filmowego uniwersum. Obraz Zacka Snydera konfrontujący Supermana i Batmana czy Legion Samobójców nie zadowoliły fanów na tyle, na ile od nich oczekiwano. O ile film z Harley Quinn i Deadshotem oparł się fali krytyki i fani go zaakceptowali, o tyle Batman v Superman: Świt sprawiedliwości poległ na całej linii. Podczas gdy Marvel świętuje drugą odsłonę Strażników Galaktyki, ma już sporą rzeszę herosów do pokazania, a nadchodzące filmy ze Spider- Manem i Thorem budzą nadzieję. Na szczęście pojawił się ktoś, kto uratował honor herosów DC i okładających się kułakami Kal- ela i Wayne’a. Tym kimś jest Wonder Woman.

Historia ma miejsce w czasach I Wojny Światowej, wówczas jeszcze Wielkiej Wojny. Europa rozerwana jest na kawałki, a USA niewiele pomagają, będąc zresztą kompletnie innym krajem niż obecnie- bez skłonności do szerzenia demokracji… Jeden z żołnierzy uczestniczących w wojnie po stronie Ententy w wyniku pewnych działań trafia na Temiskirę. Odizolowaną wyspę, na której żyje niesamowite plemię kobiet, przed którymi mężczyźni jednocześnie chcieliby uciekać i lgnąć do nich. Mowa tu o Amazonkach- damskiej społeczności równie walecznej co atrakcyjnej.

Dość często w zapowiedziach filmu, jak i po jego premierze pojawiały się wątki o pozycji kobiet w kinie superbohaterskich. Czyli niejako super- emancypacji. I jeśli miałbym wskazać przykład filmu, który jest w pełni o kobiecej stronie fachu superbohatera byłaby to ta właśnie produkcja. Black Widow, Scarlet Witch, Catwoman czy Harley Quinn mają swoje rolę, ale poza daleko im do indywidualności Wonder Woman. Diana nie bawi się w feminizm i nie żąda parytetów- to po prostu kobieta o silnym poczuciu sprawiedliwości i ogromnej sile lidera, której w wielu przypadkach pozazdrościć jej mogą koledzy i koleżanki po fachu.

Kilka słów o Gal Gadot. Izraelska aktorka, która w swoim debiucie jako Wonder Woman stała wyraźnie w cieniu tytułowych bohaterów, teraz znacznie ich przewyższyła. Dobry Cavill i dość przeciętny Affleck nie mają szans ze znakomitą panną Gadot. Jej Diana nie jest typową posągową heroiną, swego rodzaju damską wersją Kapitana Ameryki, ale zaangażowaną w krzewienie szlachetnych, i naiwnych zarazem, idei wojowniczką, której przychodzi zmierzyć się z brutalnym i nie grającym fair światem czasów I WŚ. Czasów, gdy upadały monarchie, a idea wojna wchodziła na nowy poziom. A skoro wojna, to i Ares. Potężny bóg, odgrywany tutaj przez niesamowitego w swej roli Davida Thewlisa, pokazuje, że nadprzyrodzone siły są jedynie elementem całej wojennej machiny. Szacunek należy się twórcom- Ares tutaj jest równie przebiegły co marvelowski Loki, a przy tym zachowuje swą bojową specyfikę- co dla fanów boga wojny w pełnym rynsztunku będzie dużym plusem.

Jak w każdym filmie spod znaku maski i peleryny- czas na wspomnienie o jego wizualnej stronie. Wszelkie wyczyny Diany stoją na wysokim poziomie- ze szczególnym wyróżnieniem akcji z kościelną wieżą i całą ofensywą na bazę Ludendorffa. Zanim to jednak następuje nie można nie wspomnieć o inwazji wojsk kaisera na ojczyznę WW- niemiecki walec wojenny widowiskowo jeszcze nigdy nie został zezłomowany tak szybko. Dobrze prezentowała się również część cywilna- realia drugiej dekady XX wieku były piękne, choć w realiach bliższych działaniom frontowym zabrakło mi okopowo- wojennego klimaciku…

Wonder Woman jest solidnym filmem dającym nadzieję na sukces Ligi Sprawiedliwości. Mimo licznych perturbacji, zarówno jakościowych, jak i personalno- technicznych, liczę na sukcesy dalszych filmów DC. Obraz Patty Jenkins nie jest może przełomem, ale jest na tyle dobry, iż reżyserka i studio nie muszą obawiać się kolejnej lawiny krytykantów, a widzowie mogą bez obawy do kin. Trzeba też przyznać, że film z udziałem Amazonki to miła odmiana po solowych produkcjach superhero, gdzie głównym bohaterem są panowie. Bo sami panowie przyznacie- bez charyzmatycznych i walecznych heroin świat superbohaterów przypominałby podwórko dla dużych chłopców ubranych w śmieszne stroje, prawda?