Robin – 80th Anniversary

Fajnym zadośćuczynieniem od losu za konieczność życia na początku XXI wieku jest możliwość kupienia i przeczytania okazjonalnych tomów wychodzących w okrągłe rocznice debiutów najważniejszych postaci DC. Jest to zawsze doświadczenie co najmniej przyjemne, bo jak śpiewał Elton John, „postacie z komiksów nigdy się nie starzeją”, a od siebie dodałbym, że wciąż ewoluują. I najlepiej tą ewolucję konceptu superbohatera i sidekicka pokazują historyjki napisane by uczcić osiemdziesiąte urodziny Robina, naszego Cudownego Chłopca.

            Bo można mówić różne brzydkie rzeczy o Batmanie, ale Robin to jest Robin i zawsze dostarcza. Czy u boku samego Nietoperza, czy zamordowany przez fanów w wyniku konkursu audiotele, Robin uosabia tą uroczą naiwność i dziecinność komiksu jako medium. To w końcu kilkunastoletni dzieciak pakujący się w kłopoty jako superbohater noszący najgorszy kostium do ukrywania się w mrokach nocy. I prywatnie zawsze będę koncept Robina szanował nie tylko za bycie okienkiem dla młodszego czytelnika, ale za ubarwianie smutnego jak stan mojego konta bankowego konceptu Batmana.

            Czy ten komiks celebruje Robina należycie? Czy każdy, od Dicka Graysona po Damiana Wayne’a dostał swoje pięć minut? Niby tak, ale nie do końca. Tomik zawiera dziesięć krótkich komiksów poświęconych, a jakże, każdemu z kanonicznych Cudownych Chłopców i Dziewcząt, ale redaktor publikacji musi być fanem prozy Orwella i tak „wszyscy Robini są równi, ale niektórzy Robini są równiejsi od innych”. Oto Dick Grayson dostał aż cztery z dziesięciu opowiastek, a Jason Todd i Stephanie Brown tylko po jednej, gdy Tim Drake i Damian Wayne mają dwa komiksy. I ja rozumiem: Dick to pierwszy Robin i to właściwie jest jego jubileusz, ale nie podoba mi się, że celebracja jego historii odbywa się kosztem innych postaci, które też mają swoją fan bazę. Sam uważam, że Jason to bardzo niezrozumiana postać z ogromnym potencjałem uwolnionym m.in. w epoce Rebirth, a Stephanie jako jedyna dziewczyna w gronie Robinów też zasługuje na równą reprezentację. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Chyba, że ma się dwa, ale tomik jest jeden.

            To jest właściwie mój jedyny duży problem z tym komiksem. Przymykając oko na przydział historii na postać, muszę stwierdzić, że „Robin – 80th Anniversary” to zbiór równie dobry co „Action Comics #1000”. Każda historyjka ma coś do zaoferowania i nie ma tu nic, co by się nie broniło. Jeśli scenariusz jest słabszy, rysunki są w porządku. Jeśli to ci się nie spodoba, to pewnie główny bohater jest napisany w idealny sposób; z szacunkiem i miłością jakiej można się spodziewać po takim komiksie. Ten tom to chyba najlepsza możliwa opcja celebrowania Cudownego Chłopca i jest wart swoich pieniędzy.

             Teraz chciałbym omówić te historie, które szczególnie do mnie przemówiły. Mocnym otwarciem tomu jest komiks Marva Wolfmana i Toma Grummeta o ostatniej akcji Dicka Graysona jako Robina. Pokazuje ona Dicka jako pełnego dobra i współczucia nastolatka, który chce podążyć własną drogą. Batman z kolei to surowy, ale kochający ojciec świadomy tego, że jego syn dorasta. Bardzo podobała mi się wzruszająca opowiastka o Red Hoodzie od Judda Winicka i Dustina Nguyena, w której Jason robi prezent urodzinowy dla Brusa. Lubię też historie, do których powróciły zespoły kreatywne z przeszłości. Tim Seeley, Tom King i Mikel Janin skomponowali nowy epizod o Agencie 37, a Peter J. Tomasi i Jorge Jimenez przypomnieli o swoich doskonałych „SuperSons”.

            Gdyby nie nieco nieuczciwy podział historii to byłby to dla mnie komiks roku. Jest w nim tyle miłości do postaci i tyle szacunku, czy to w warstwie scenopisarskiej albo graficznej, że mam ochotę osobiście powiedzieć Jimowi Lee „Patrz pan. Róbcie więcej tego.”. To co działo się w chociażby ostatnich numerach „Nightwinga” to wyraz wstydu i braku zrozumienia DC Comics dla swoich postaci. Tymczasem istnieje rzesza fanów i twórców, starych i nowych, którzy są gotowi robić komiksy z miłością do postaci i z tej miłości takie komiksy czytać. Trzeba tylko chcieć, bo „Robin – 80th Anniversary” udowadnia mi, że to jest możliwe i przyszłość nie tylko Robinów, ale całego wydawnictwa może być naprawdę dobra. Jest szansa na ewolucję w dobrym kierunku.