Od czego zacząć czytać komiksy z Supermanem?

Bez Supermana komiks byłby dziś zupełnie innym medium. Tak twierdzą niektórzy. Ja pozwolę sobie na większą zuchwałość i powiedzieć, że bez dobrotliwego i często naiwnego kosmity wychowanego przez farmerów kultura popularna byłaby dużo uboższa. Superman jest bowiem wszędzie, choć może nie osobiście. Postać fruwającego bohatera w pelerynie znajdziemy w rozmaitych reklamach, kampaniach społecznych i parafrazując nieco Johna Lennona, można powiedzieć, że dziś jest on popularniejszy od Chrystusa. Wypada więc znać kilka historii z udziałem Ostatniego Syna Kryptona prawda? Oto jak zacząć przygodę z komiksami z jego udziałem.

Superman Odrodzenie

Odrodzenie z założenia miało przywrócić herosów DC na bardziej klasyczną ścieżkę, uwzględniającą ich dziedzictwo po nieścisłościach z okresu The New 52!. To czy faktycznie spełniło swą rolę, pozostawiam do oceny każdemu z was, przyznać jednak trzeba, że Superman wyszedł na tym dobrze. Pozwolę sobie pominąć dość skomplikowany status obecnego Supermana, nadmienię jedynie, że jest żonaty z Lois i ma syna imieniem Jon. Fakt ten jest dość istotny w jego życiu, gdyż wydawnictwo silnie naciska na familijny aspekt. Uwiarygodnia to postać Clarka, który oprócz troski o bezpieczeństwo najbliższych musi czuwać nad wychowaniem syna, który odziedziczył po nim zdolności Kryptonijczyka. Nie można też odmówić młodszemu Kentowi charakteru. W przeciwieństwie do Damiana Wayne’a Jon jest chłopakiem, którego da się lubić i kibicować na ścieżce odkrywania swej siły. Superman w tym wydaniu to świetny punkt wyjścia do poprzedzających Odrodzenie historii. Zachowuje pewne standardy, równocześnie dodając w wyważony sposób nowe elementy. Wreszcie też nie jest przesadnie altruistycznym świętoszkiem, choć Tomasi ani o jotę nie zmienił sposobu jego postrzegania sprawiedliwości i samego superbohaterstwa. Zachwycać się można tak długo… Lepiej jednak sięgnąć po pierwszy tom cyklu i samemu przekonać, że Superman nie jest nudny.

Run Petera J. Tomasiego ma wielu zwolenników. Autor faktycznie spełnił swe zadanie i tchnął w postać Człowieka ze Stali nowe życie. Obecnie przygody Supermana prowadzone są przez Briana Michaela Bendisa, którego przejście do DC Comics było szeroko komentowane. Twórca wielu hitów Marvela ma nieco inne podejście do postaci, lecz jest to też zupełnie nowy rozdział w historii superbohatera.

Superman: Tajna Geneza

Superman: Tajna Geneza

Pomnikowy bohater, jakim jest Superman musi mieć odpowiednie początki. W moim przekonaniu Geoff Johns i Gary Frank stworzyli najbardziej przystępną i najlepszą genezę Supermana dla początkującego, jak i dla znającego dobrze Supermana czytelnika. Znajdziemy tu motyw dorastania, akceptacji własnej odmienności i nadludzkiej potęgi. Jest też miejsce dla pierwszej miłości i pierwszego przeciwnika oraz kiełkowania kodeksu, którym w dorosłych latach kierował się Superman. „Superman: Tajna Geneza” to opowieść o dobrym chłopaku, który byłby herosem nawet bez nadludzkich mocy. Widać to szczególnie po kontraście między nim a młodym Luthorem. Brawa tu dla Johnsa, który w genialny sposób połączył tę dwójkę na długo przed tym, nim stanęli naprzeciwko siebie w Metropolis.

Duet Johns/Frank obecnie zajęty jest tworzeniem szumnie zapowiadanego „Doomsday Clock”. Zanim jednak odważyli się włączyć postaci ze „Strażników”, mieli na koncie kilka solidnych tytułów ze świata DC, w tym te spod znaku rozpoznawalnej „S”-ki. Oprócz opisywanej polecam „Superman: Brainiac” i „Superman i Legion Superbohaterów”. Podobnie jak w „Tajnej Genezie” udało im się zachować klasyczny klimat przy bardziej współczesnej, dynamicznej narracji. Rysunki Franka najłatwiej poznać po mimice twarzy Mimice, do której trzeba się przyzwyczaić, gdyż rysownik ten nie tworzy masek pozbawionych emocji, a oblicza niezwykle ekspresyjne i naturalne. Nawet sam Człowiek ze Stali pozbawiony jest swej charakterystycznej pomnikowości, w „Tajnej Genezie” przypominając raczej przeciętnego młodego chłopaka niż kuloodpornego superbohatera.

All-Star Superman

All-Star Superman

Siła Supermana tkwi w Słońcu. Jego kryptonijski organizm absorbuje energię żółtej gwiazdy, czego efektem są ponadprzeciętne umiejętności. Trzeba przyznać Grantowi Morrisonowi, że sprawnie wykorzystał ten fakt. Oto w jednej ze swoich, zdawać by się mogło, standardowych misji Kal-el doznaje poważnego uszczerbku na zdrowiu. Mianowicie energia, która dawała mu siłę, teraz co prawda dodała mu nowych umiejętności, ale poważnie skróciła jego żywot. Superman nie należy do osobników, którzy w tak terminalnej sytuacji poddaliby się, więc wytęża swe wysiłki jeszcze bardziej. Szkocki scenarzysta, który w mej pamięci zapisał się tak oryginalnymi tytułami, jak „Batman: Azyl Arkham” czy „New X-Men” pokazał tu, że potrafi napisać nieco nieszablonową, lecz o wiele optymistyczną opowieść superbohaterską. Pomimo iż de facto mowa w niej o umierającym herosie. A co w samej historii? Kal-el sprawia, że Lois na chwilę otrzymuje moce równe jego zdolnościom, Lex Luthor jest skazany na krzesło elektryczne, a Kandor zostaje przeniesiony na Marsa. A co zabawniejsze, wszystko to brzmi całkiem zwyczajnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że głównym bohaterem komiksu jest Superman, a autorem tegoż nietuzinkowy Grant Morrison.

Legendarny tytuł Granta Morrisona i Franka Quitely’ego, ostatnimi czasy wrzucony nawet do cyklu DC Black Label. I słusznie, gdyż to jedna z najlepszych, a jednocześnie najbardziej klasycznych pozycji z tym bohaterem. Quitely jako rysownik na pierwszy rzut oka może wydawać się kimś nieodpowiednim do tworzenia plansz z udziałem heroicznego Supermana. Ma własne, mocno autorskie podejście niemal do wszystkiego. Od fizjonomii postaci, poprzez kadrowanie, po tło. Wielokrotny współpracownik Morrisona okazał się po raz kolejny strzałem w dziesiątkę. Nie zachwiał chwałą herosa, to podołał i podołał odwaSiła Supermana tkwi w Słońcu. Jego kryptonijski organizm absorbuje energię żółtej gwiazdy, czego efektem są ponadprzeciętne umiejętności. Trzeba przyznać Grantowi Morrisonowi, że sprawnie wykorzystał ten fakt. Oto w jednej ze swoich, zdawać by się mogło, standardowych misji Kal-el doznaje poważnego uszczerbku na zdrowiu. Mianowicie energia, która dawała mu siłę, teraz co prawda dodała mu nowych umiejętności, ale poważnie skróciła jego żywot. Superman nie należy do osobników, którzy w tak terminalnej sytuacji poddaliby się, więc wytęża swe wysiłki jeszcze bardziej. Szkocki scenarzysta, który w mej pamięci zapisał się tak oryginalnymi tytułami, jak „Batman: Azyl Arkham” czy „New X-Men” pokazał tu, że potrafi napisać nieco nieszablonową, lecz o wiele optymistyczną opowieść superbohaterską. Pomimo iż de facto mowa w niej o umierającym herosie. A co w samej historii? Kal-el sprawia, że Lois na chwilę otrzymuje moce równe jego zdolnościom, Lex Luthor jest skazany na krzesło elektryczne, a Kandor zostaje przeniesiony na Marsa. A co zabawniejsze, wszystko to brzmi całkiem zwyczajnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że głównym bohaterem komiksu jest Superman, a autorem tegoż nietuzinkowy Grant Morrison.

Legendarny tytuł Granta Morrisona i Franka Quitely’ego, ostatnimi czasy wrzucony nawet do cyklu DC Black Label. I słusznie, gdyż to jedna z najlepszych, a jednocześnie najbardziej klasycznych pozycji z tym bohaterem. Quitely jako rysownik na pierwszy rzut oka może wydawać się kimś nieodpowiednim do tworzenia plansz z udziałem heroicznego Supermana. Ma własne, mocno autorskie podejście niemal do wszystkiego. Od fizjonomii postaci, poprzez kadrowanie, po tło. Wielokrotny współpracownik Morrisona okazał się po raz kolejny strzałem w dziesiątkę. Nie zachwiał chwałą herosa, to podołał i podołał odważnym pomysłom swego kolegi. Oczywiście w równie odważny sposób.żnym pomysłom swego kolegi. Oczywiście w równie odważny sposób.

Superman: Co stało się z Człowiekiem Jutra?

Superman: Co się stało z Człowiekiem Jutra?

Mój obiektywizm znika w przypadku grupy szczególnych artystów, których cenię zdecydowanie bardziej niż pozostałych. Którzy zasługują na bezgraniczne zaufanie. Jednym z takich twórców jest Alan Moore. W jego „Co stało się z Człowiekiem Jutra” bohater mierzy się z zagrożeniami, które nawet dla niego jest zadaniem stanowczo zbyt wymagającym. To właściwie historia o ostatnim zadaniu, jakie staje przed Supermanem. Pewnego dnia Lois Lane odwiedza dziennikarz z Daily Planet, pragnący dowiedzieć się co stało się w ostatnich godzinach życia Supermana. Z jej opowieści dowiadujemy się, że Luthor odnalazłszy pozostałości po Brainiacu zostaje przez niego opanowany. Do tego dochodzi do szeregu zdarzeń, które przerastają nawet samego Supermana. Nie jednak na tyle, aby nie zdołał on ochronić swych najbliższych. Scenarzysta z Northampton zasłynął z demitologizacji superbohaterów. W powyższym dziele również wystrzega się infantylności i naiwności superludzi, ale z gracją oddaje ukłon legendzie Człowieka ze Stali. Jakby tego było mało, Moore dodatkowo serwuje nam opowieść z udziałem Swamp Thinga i historię, w której Krypton nie uległ zagładzie. W niej Kal-el to zupełnie inny bohater, zdecydowanie mniej heroiczny i bliższy cywilnemu wizerunkowi nieporadnego Clarka Kenta. Komiks ten stanowi też niezły początek do zapoznania się z twórczością Alana Moore’a. Całość zachowuje bowiem proporcje między klasycznym komiksem spod szyldu superhero, a tym co zwykł tworzyć Moore.

Historie mieszczące się w „Superman: Co się stało z Człowiekiem Jutra?” narysowane są przez kilku artystów i o żadnym z nich nie można powiedzieć, iż jest rewolucjonistą. Przedstawiając jednak kanonicznego herosa DC według zamysłów ekscentrycznego Moore’a ich plansze mają w sobie więcej energii i silniej oddziałują na czytelnika niż wymuskane współczesne rysunki. Rysowników tu użyczających swego talentu spotkać można przy okazji poznania innych dzieł Moore’a. Rick Veitch rysujący w „Sadze o Potworze z Bagien” czy Dave Gibbons w „Strażnikach” równie dobrze czują się w opowieściach z Ostatnim Synem Kryptona, co w wyżej wymienionych.

Kryzys na Nieskończonych Ziemiach/ Nieskończony Kryzys/ Ostatni Kryzys

Kryzys na Nieskończonych Ziemiach/ Nieskończony Kryzys/ Ostatni Kryzys

Wielu pewnie chwyci się za głowę, że odważyłem się zestawić tak ważne tytuły w jedną pozycję. Nie bez powodu. Całą trylogię łączy kilka wspólnych mianowników. Wszystkie wymienione crossovery solidnie bowiem zmieniły status świata DC i we wszystkich kluczową rolę pełnił Superman i jego wersje z innych wszechświatów. Mimo tabunów postaci, mimo walk na skalę wywołującą osłupienie nawet u największego fana wielkich widowisk to właśnie Obrońca Metropolis zdaje się najważniejszym elementem powyższych opowieści. Może i Batman ma więcej zwolenników wśród odbiorców, lecz to Superman stanowi nie tylko podwalinę DC Comics, ale i istotny element konstrukcji komiksu superbohaterskiego. DC zresztą dobitnie pokazywało to w historiach, w których losy Kal-ela nie skierowały go na ścieżkę superbohaterską.

Jeśli ktoś ma wątpliwości co do wagi postaci Supermana w wymienionych eventach, niech przypomni sobie ikoniczny wizerunek bohatera z poległą kuzynką w ramionach. Motyw obficie zresztą wykorzystywany przez wielu artystów, będący swoistą pietą świata superbohaterskiego. Właśnie takiego Supermana widzimy w kryzysowej trylogii. Dumnego, heroicznego i wręcz nierealnego, oscylującego na granicy boskości i człowieczeństwa. Również wydarzenia, w jakich przychodzi mu uczestniczyć, wykraczają poza to, z czym mierzą się inni, mniej ikoniczni bohaterowie. Trzy potężne crossovery to nie tylko pozycje prezentujące z Supermana z jego najbardziej epickiej strony, ale i obowiązkowe pozycja dla tych, którzy pragną poznać najważniejsze punkty w historii DC Comics.

The Death and return of Superman

The Death and return of Superman

Śmierć superbohatera kiedyś miała większe znaczenie. Heros nie ginął bez powodu, a już na pewno nie z powodu konsekwencji średniej skali eventu. Śmierć Supermana była naprawdę czymś. Była szokiem dla publiki i choć dziś jej wydźwięk zmalał, to okładka z poszarpaną peleryną Supermana powiewającą niczym żałobny sztandar nad grobem ofiarnego żołnierza robi wrażenie. Oczywiście już wtedy było wiadomo, że bohater o statusie Ostatniego Syna Kryptona nie może za długo wąchać kwiatków od spodu. Jego powrót nie godził się też być zbyt prosty i podobnie jak zgon, wzbudził zainteresowanie i falę komentarzy. Wydarzenia te przełamały też pewną barierę, która dziś niestety jest jedynie wspomnieniem. Obecnie nikogo nie dziwi śmierć uznanego herosa, gdyż wiadomym faktem jest, iż powróci on w chwale, a na czas jego absencji znajdzie się co najmniej jeden zmiennik. Jednak jak zginął i powrócił Człowiek ze Stali, pozostawiam wam na nadrobienia. To trzeba przeczytać na własną rękę, a nawet najmniejszy opis psuje całą zabawę z lektury.

Historie te to solidna porcja ikonicznych ilustracji, a wspomniana peleryna była wielokrotnie przerabianym symbolem tragedii i żałoby. Poza nią w pamięci całej społeczności komiksowej zapisał się przerażający swą nieludzkością główny przeciwnik Supermana oraz ich wyczerpujący pojedynek. Równie efektownie ma się sprawa ze zmartwychwstaniem mesjasza Metropolis. Od początku Superman hasał w czerwono-niebieskim stroju. Po swojej rezurekcji zmienił odzienie na bardziej dojrzałe w czerni i bieli, a jego starannie ułożona fryzura z niesfornym loczkiem zastąpiona została długimi włosami. Historie te są obowiązkowym kanonem. Czymś, czego nie wypada nie znać, nawet będąc niedzielnym miłośnikiem komiksów.

Superman: Czerwony Syn

Superman: Czerwony Syn

Superman jest amerykański niczym Coca-Cola, Myszka Miki czy Elvis Presley. Ostatni Syn Kryptona jest wręcz pierwszym synem USA. Mark Millar postanowił jednak wywrócić stół i w swej opowieści skierował rakietę z Kal-elem nie na pole kukurydzy w Kansas, a na ukraiński czarnoziem, gdzie nie trafia pod opiekę pary farmerów, a pod czujne oko innego człowieka tytułującego się Człowiekiem ze Stali. Oto Kal-el staje się bowiem przyrodnim synem samego Józefa Stalina i w późniejszym czasie jego następcą. Komunizm to idea ładnie prezentująca się tylko na łamach pism, jednak Superman sukcesywnie wprowadza ideę Marksa w życie. Szybko okazuje się nawet, że ustrój ten rozszerza się na cały świat, a jedyną wyspą kapitalizmu jest USA. Bardzo zresztą biedne i pogrążone w kryzysie. Komiks superbohaterski czy politicial fiction? A może jedno i drugie? Niemniej nie można pominąć tego dzieła, będącego jednym z najlepszych tytułów z Elseworlds. „Czerwony Syn” zbudowany jest solidnie i znajdziemy w niej wiele odniesień zarówno do klasyki komiksów z Supermanem, jak i do realnej historii. Obok Supermana pojawia się też Batman, Wonder Woman czy Green Lantern. Rzecz jasna w nieco odmiennej formie.

Socrealizm był kierunkiem w sztuce przez wielu dziś gardzonym ze względu na swe propagandowe znaczenie. Osobiście jednak uważam, że ma on w sobie siłę przekazu, która idealnie wprost pasuje do medium komiksowego. Wizerunki przedstawicieli proletariatu ukazywały ich jako silnych i zwartych, gotowych do każdego zadania, jakie stawia przed nimi gospodarka centralnie planowana. Atletyczna postura herosa i wyraziste, szlachetne rysy są więc idealne dla kogoś, kto stoi na czele Związku Radzieckiego. Show jednak kradnie Batman. DC stworzyło wiele wariantów Mrocznego Rycerza, lecz ten tutaj jest naprawdę wyjątkowy.

Luthor: Człowiek ze stali

Luthor: Człowiek ze stali

Bywa tak, że istotną częścią bohatera pozytywnego jest jego przeciwnik. Nie inaczej jest z Supermanem. Lex Luthor od początku kariery Obrońcy Metropolis robił wszystko, aby go zniszczyć. Od prób dyskredytacji po bardziej zabójcze metody, niejednokrotnie uderzające w jego otoczenie. W interpretacji Briana Azzarello i Lee Bermejo Lex to odrobinę inna postać, mniej komiksowa niż kanoniczna wersja. Widzimy bowiem Luthora jako wizjonera, człowieka zatroskanego o losy nie tylko swego miasta, ale i całej ludzkości. Na dodatek wydaje się on całkiem sympatycznym szefem, który nie boi się ryzyka i nie gardzi pracownikami nawet najniższego szczebla. Jest tylko jeden szkopuł. Superman nadal jest mu solą w oku. Azzarello pozbywa się jednak paranoicznej nienawiści Lexa, a zastępuje ją chłodną kalkulacją. Luthor bowiem nie akceptuje faktu, że cokolwiek nie uczyni człowiek, zawsze zostanie to przyćmione przez Supermana. Że każdy wysiłek zdmuchnięty zostanie niczym świeca przez niejasnych zamiarów kosmitę, który lata tu i tam, zapobiegając jedynie incydentom i nie starając się budować czegoś, co może im zapobiec. Azzarello stawia tu silny nacisk na psychikę Lexa, któremu tutaj daleko do jakichkolwiek oznak obłędu. Luthor jest tu po prostu człowiekiem, ze wszystkimi jego plusami i minusami.

Tytaniczną prace wykonują tu plansze Lee Bermejo. Artysta ten ukazał Lexa jako pana w średnim wieku o obliczu nie wzbudzającym niepokoju. Luthor nie wygląda tu jak cwany łysol w fioletowo-zielonym pancerzy, a prezes wielkiej korporacji, dziwnie kojarzący mi się z Jeffem Bezosem. Inaczej ma się sprawa z Supermanem. Przywykliśmy, że błękitnooki heros z niesfornym loczkiem budzi zaufanie. Bermejo ukazując twarz herosa w cieniu, jedynie z jarzącymi się na czerwono oczami uzyskał zgoła odmienny, wręcz demoniczny efekt. Chwilami naprawdę można uwierzyć, że Ostatni Syn Kryptona stanowi niebezpieczeństwo, a jego uczynki to tylko przykrywka. Na koniec wspomnieć muszę o Batmanie, gdyż ten również na chwilę się tu pojawia. Bruce Wayne to dość chłodny i ponury typ. Lee Bermejo widzi go tu nieco inaczej, tak jak często w tabloidach widzą go mieszkańcy Gotham.

Superman/Batman: Wrogowie publicznie

Superman/Batman: Wrogowie publiczni

Team-up’y to nieco mniejsze crossovery i każdemu szanującymi się trykociarzowi wypada wystąpić choć w kilku. W przypadku Supermana było ich sporo, a najbardziej szczególnymi są te z Batmanem. Nie od dziś wiadomo, że mimo wielu różnic panów łączy niebywała chemia i niemal braterska więź. Jednocześnie oczywistością jest, jak bardzo odmienni są ci panowie. Nawet kontrast między miastami, w których działają jest uderzający, a odmienny sposób postrzegania swej superbohaterskiej służby jasno pokazuje Jeph Loeb niemal na każdym etapie historii. Dwójka naczelnych herosów wpada w poważne tarapaty. Oto w Białym Domu na prezydenckim fotelu zasiada Lex Luthor, który nie omieszka użyć administracyjnej siły, aby w końcu dopaść swego wieloletniego przeciwnika. Nowy pierwszy obywatel USA nie boi się wykorzystać nawet Ligi Sprawiedliwości, której skład z Majorem Force’m jest dość wątpliwy moralnie. Pretekstem do nagonki na Kal-ela jest zbliżający się do Ziemię olbrzymi kawał kryptonitu. Czarna propaganda przeciw rzekomo niebezpiecznemu kosmicie, który oczywiście według władz winien jest zagrożenia ze strony zielonej skały, nie jest trudna do kreowania, a lud częściowo to kupuje. Ba! Kilkoro starych przyjaciół Supermana i Batmana również. Pod warstwą superbohaterskiej fabuły mamy więc ciekawą polityczną grę między władzą a obywatelem. Na nieszczęście administracji Białego Domu owym obywatelem nie jest szary człek, a Człowiek ze Stali.

Cykl „Superman/ Batman” Jepha Loeba co kolejny tom zmieniał rysowników. Pierwszy tom ilustruje Ed McGuinness i chyba nie można było wyobrazić sobie lepszego twórcy na tym miejscu. Akcja obfituje w typowo komiksową akcję, ze sporą liczbą różnorakich postaci. Co najważniejsze rysownik sprawnie ujął zarówno idealizm Supermana, jak i chłodną kalkulację Batmana i rakieta, której zadaniem staje się uratowanie Błękitnej Planety, zasługuję na własny merchandising. Tytuł ten w swoim czasach posuchy na rynku komiksowym był dla mnie czymś wielkim. Co ciekawe po latach, gdy poznałem już szereg sztosów od DC, „Wrogowie publiczni” nadal zachowują moc i to opartą nie tylko na sentymencie. Z innych duetów polecam serię „Superman/Wonder Woman” z okresu Nowego DC Comics!, w którym Kryptonijczyka i Amazonkę łączyło coś więcej niż drużynowa przyjaźń.

It’s a Bird…

It’s a Bird…

Zdarzają się komiksy, które w niecodzienny sposób poruszają tematykę superherosów. Do takich bez wątpienia zaliczyć można „It’s a Bird…” Stevena T. Seagle’a. I Teddy’ego Kristensena wydany w ramach imprintu Vertigo. Dojrzała autobiograficzna opowieść o pracy w przemyśle komiksowym i o faktycznej wartości legendy Supermana. Steven nie jest fanem Supermana i nie przyjmuje z radością wiadomości, iż to on ma pisać historie z jego udziałem. Co jest powodem niechęci scenarzysty? W jego oczach Superman nie jest idealny. Powiem więcej, jest pełen skrywanych wad i niedoskonałości, które ukrywają się pod całą mitologią Ostatniego Syna Kryptona. Do tego dochodzi choroba Huntingtona, na którą cierpi jego ojciec i tym samym on sam może ją odziedziczyć. Autor w swoim osobistym dziełem stawia kilka ważnych pytać na temat Supermana i superbohaterów w ogóle. Bo czy niekiedy z Supermanam nie jest troszkę jak z klasykami literackimi? Wszyscy je cenią i nie wyobrażają sobie kultury bez nich, ale bliższe im sercu są inne tytuły. Pomimo tego nadal twierdzą, że to pozycje o niewyobrażalnej wartości. Zderzenie mitu niezniszczalnego i doskonałego Supermana z niejednokrotnie nader wrażliwą rzeczywistością może nie skończyć się dobrze dla legendy kuloodpornego herosa. Otrzymujemy więc niejako próbę odbrązowienia bohatera choć finalnie pojawia się iskra dziecięcej nadziei.

Rysunki Kristensena to obrazy niemal ascetyczne w porównaniu do kolorowych stronach regularnych serii superbohaterskich. Blade kolory chwilami kontrastuje krwista czerwień, zazwyczaj związana z logiem i postacią Supermana. Podobizna nieskazitelnego herosa zostaje co rusz przytłaczany wszechobecnym chłodem. Sama estyma kreski Kristensena bliższa jest komiksom dalekim od świata superherosów. Tu nie ma być ładnie, gdyż codzienność i emocje z nią związane często nie są miłe i przyjemne, a już na pewno brak im typowo „supermańskich” cech. Pierwszy rzut oka na postaci nie daje złudzeń, że „It’s a Bird…” to powieść z motywem superbohatera, nie zaś z nim samym. Jeśli jednak chcesz poznać Supermana nie tylko poprzez pryzmat jego solowych przygód czy tych u boku Ligi Sprawiedliwości powyższe dzieło to najlepsza pozycja. Polecam jeszcze „Joe Shuster. Opowieść o narodzinach Supermana” ukazująca kulisy życia jego twórcy.